Materiał wstawiony za zgodą Gazety Pomorskiej.
Rewolucja „Solidarności” oraz stan wojenny zastały nas w szkole średniej. Dogorywanie „komuny” część przeżyła w wojsku lub na studiach. Przemiany 1989 objęły pierwszą pracę. Pracowaliśmy i zmienialiśmy robotę. Trzeciego maja 1983 pod bydgoskim kościołem jezuitów odbywała się manifestacja, podczas której milicja aresztowała Amadeusza Kamińskiego. Kurator zabronił mu przystępowania do matury. My wchodziliśmy do auli pisać, a Amadeusz z mamą pojechali do domu. Po interwencjach grupy nauczycieli kurator zmienił zdanie. Kiedy Amadeusz do nas wrócił – klasa piąta „c” technikum mechanicznego (specjalność: osprzęt lotniczy i urządzenia pokładowe) z Zespołu Szkół Mechanicznych nr 1 w Bydgoszczy – z opóźnieniem rozpoczęła maturę z języka polskiego.
Po latach, z nekrologu w gazecie dowiedzieliśmy się o śmierci Amadeusza – największego „numeranta” z naszej klasy. Przegrał z rakiem, ale pierwszy tragicznie odszedł „spadochroniarz” Adam Posadzy. W lipcu tego roku spotkaliśmy się na pogrzebie Dariusza Luchowskiego – „Lulka”. Był mechanikiem lotniczym z krwi i kości. Zwiedził kawał świata. Nikt już tak barwnie nie będzie opowiadał o numerach z naszej młodości.
W kanadyjskim Edmonton (prowincja Alberta) Wacław Lany dostał od kolegi link do artykułu z „Pomorskiej”. Świat zrobił się mały. Wacek przyjechał do kraju na urlop. Spotkaliśmy się w dziewięciu. Klimaty prawie jak w piosence „Co się stało z naszą klasą” śpiewanej przed laty przez Jacka Kaczmarskiego.
W szkole żartowaliśmy z Wacka Lanego, że ściśle limituje swoje wypowiedzi ustne. Umysł ścisły. Bywało, że na lekcjach fizyki z Bolesławem Bakalarzem energicznie kręcił głową, kiedy nie zgadzał się z wywodami profesora. Po studiach (ATR) wylądował w chylącym się do upadku „Romecie” (Centrum Robotyzacji i Automatyzacji). Koniec „komuny” zastał go w wojsku. Zmieniał pracę, a później uznał, że coś musi zrobić ze swoim życiem. Kanadyjczycy szukali ludzi do pracy.
Do Kanady wyemigrował też Wiesław Slawski-Slawskowski, o czym opowiedział Adam Kamiński: – W 1993 roku idę przez Bydgoszcz, aż tu widzę faceta w „skórze” pomalowanej w barwy amerykańskiej flagi, w kowbojkach i z irokezem na głowie. Coś w nim było znajomego. Czyżby… Wiechu?
Jak Kanadyjczycy wymawiają jego nazwisko? Słodka tajemnica.
Z „Lulkiem” i z Andrzejem Ciupą od czasu do czasu spotykaliśmy się na piwie. „Lulka” pokonał zawał, choć w wieku 49 lat nadal wierzy się, że akurat on nas jeszcze nie dotyczy. Na lekcjach chemii u Heleny Kędzierskiej (pseudonim „Onuca”) siedzieliśmy nieruchomo wpatrzeni w tablicę Mendelejewa. Kiedy w klasie słychać był bzyczenie muchy, z kantorka rozlegał się głos profesor „Onucy”: – Ciupa, nie szalej. Ciupa, jutro z matką do szkoły.
Andrzej studiował na warszawskiej politechnice i bydgoskim ATR-ku. Dwa lata w Belmie jako konstruktor oprzyrządowania. W 1990 roku w ZNTK Bydgoszcz, siedem lat później – szef rozwoju (już w PESA, która powstała z ZNTK-u), od 2006 roku odpowiedzialny za marketing rynków wschodnich (Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś, Rosja, Ukraina, Uzbekistan i Kazachstan). 22 lata w jednej firmie. Dodać trzeba, że w „mechaniku” rosyjski nie był ulubionym przedmiotem Andrzeja…
Wspomina też pionierskie i heroiczne czasy, gdy w PES-ie dniami i nocami powstawał pierwszy autobus szynowy. Wszystkim chciało się pracować. – Niezła zabawa – wspomina.
Kiedy Andrzej znalazł strych, na którym zrobił mieszkanie, trzeba było wciągnąć na górę betoniarkę. Wtargaliśmy. Przez dwa dni wnosiliśmy płyty, z których postawił ściany.
Adaptację strychu zrobił także Adam Kamiński. – Nawet kupiłem włoską wannę. Zabudowałem kamieniem. Nalałem wodę. Brzuch mi zakryło, ale woda wylała się na podłogę…
Mechanika na ATR-ze, dziesięć lat w bydgoskiej Eltrze, która chyliła się do upadku (polska elektronika nie wytrzymała konkurencji z Dalekiego Wschodu), to początek zawodowej kariery Grzegorza Kaczyńskiego, któremu do dziś koledzy wypominają, że zawsze miał najładniejsze zeszyty. – Wyleczyłem się z tego na studiach – przysięga Grzegorz.
Z Eltrą było tak, że zabrakło dobrej woli tych, którzy mogli ten przemysł uratować, np. cłami zaporowymi – wspomina Grzegorz Kaczyński. – Nasze koszty materiałowe równały się cenie gotowego produktu bliskowschodniego stojącego już na półce.
Ponad trzy lata temu przeniósł się do Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 w Bydgoszczy, gdzie pracuje jeszcze kilku naszych kolegów.
„Lotnicza” klasa dzieliła się na szybowników, spadochroniarzy, modelarzy i niezainteresownych lataniem. W czasie służby wojskowej w Oleśnicy Dariusz Wciseł otrzymał polecenie wręczenia kwiatów pierwszemu spadochroniarzowi, który w święto wyląduje na płycie stadionu. Pierwszy przyziemnił, „Wcisek” pobiegł z kwiatami, i nagle zauważył, że spadochroniarzem jest nikt inny – tylko Mariusz Ściesiński z naszej klasy. Ku uciesze wszystkich zgromadzonych na środku stadionu chłopacy wycięli wielkiego „misia”, ale był powód – jak tu nie wyściskać kumpla z piątej „c”. Po powrocie na trybuny „politruk” zganił „Wciska” – Kazałem mu wręczyć kwiaty, a nie rzucać mu się w ramiona!
Wojsko skrzywiło karierę zawodową Dariusza Wcisła. Było tak: po szkole miał obiecaną pracę (jako cywil) na lotnisku w Malborku. Warunek był jeden – skończy Szkołę Młodszych Specjalistów w Oleśnicy.
Na komisji wojskowej zapytali go: do Oleśnicy? A chcesz prawo jazdy? No, tak. I pojechał do Oleśnicy, ale do pierwszego szkolnego pułku samochodowego…